Przypominamy, jak wyglądała Sadyba w czasie Powstania Warszawskiego 1944. Patrzymy jednak nie przez pryzmat powstańczych walk, lecz życia codziennego. Opowiadają o nim młodzi ludzie, którzy mieszkali wtedy na Sadybie. Mieli po 15-17 lat. Opowiadają bez martyrologii i patosu, prosto. O tym, jak się dowiedzieli o wybuchu Powstania, jakie mieli marzenia i przygody, co jedli i czy w kranach była woda. Przytaczają anegdoty, niektóre śmieszne, inne mrożące krew w żyłach. Wszystkie wypowiedzi pochodzą z wywiadów, których udzielili niedawno dla portalu www.1944.pl, poświęconego Powstaniu Warszawskiemu.
Zaczynamy od opowieści o tym, jak młodzi Sadybianie dowiedzieli się o wybuchu Powstania. Myślicie, że wszyscy młodzi czekali na rozpoczęcie walki z bronią w ręku? Okazuje się, że dla niektórych młodych ludzi, nawet tych zaangażowanych w podziemie, Powstanie było zaskoczeniem. A już na pewno nie mieli gotowej na tą okazję broni. Oto ich opowieści:
1 sierpnia 1944 – jak młodzi Sadybianie dowiedzieli się o wybuchu Powstania
Wracam do domu, a ciotka mówi: „A ty co tu robisz?” „Nic nie robię, przyszedłem na obiad. Późno, ale przyszedłem.” „Na jaki obiad przyszedłeś?! To ty nie wiesz, że Powstanie jest?! Witek już poszedł, a ty co?!” – kuzyn, plutonowy podchorąży. Dobre sobie, a ja w ogóle nic nie wiem. Rzeczywiście słychać huki, widać dym nad Warszawą, z jakiegoś miejsca trudnego dla nas do określenia. I tyle. I rzeczywiście, w ciągu też jakichś piętnastu, dwudziestu minut przyszli do mnie ci chłopcy, czyli „As”, Bukar z Pokrzywnickim, Dobrzański i poszliśmy razem do Janka Froelicha „Smukłego” jako naszego dowódcy sekcji: „Słuchaj, podobno jest Powstanie, ty wiesz coś o tym?” „No, Leszek poszedł.” „To słuchaj, musimy znaleźć jakiś oddział.” „To idźcie. Jak znajdziecie, to mi powiecie.” Tośmy poszli szukać tego oddziału. I tak chodziliśmy do ciemnej nocy. Nawet w jednym miejscu, na ulicy Ojcowskiej, na piętrze, słychać było coś w rodzaju śpiewu, pianina na jakąś taką nutę, która by pasowała. Ale zszedł pan Przecławski, właściciel domu, uznał, że jesteśmy jednak jakimś „czymś”, bo nas jedną stroną bardzo grzecznie wpuścił, drugą stroną, drugą furtką, nas wypuścił i tym sposobem – trudno wchodzić gdzieś, do jakiegoś mieszkania i mówić: „A co to za śpiewy, a co tu jest?” W każdym razie 1 sierpnia nic nie znaleźliśmy, wróciliśmy, to już chyba w deszczu, chyba zaczął padać deszcz... (Piotr Godlewski, 15 lat, Okrężna 60)
Pierwszy sierpień zastał nas wszystkich w domu. Wszystkich moich kolegów i mnie, nie dotarł do nas żaden rozkaz, gdzie się mamy zameldować na zgrupowanie. Wiedzieliśmy, że na Sadybie są zgrupowania oddziałów akowskich, ale jeśli chodzi o Szare Szeregi nie mieliśmy żadnego sygnału od żadnego z naszych instruktorów, gdzie i co mamy robić.
Wiedzieliśmy, tak jak to się mówi, że już Powstanie wybuchło, bo w Śródmieściu już były strzały, już się zaczęła cała walka, tam było to słychać, a na Sadybie była cisza. Wiedzieliśmy, że na kwaterach są zgrupowane jakieś oddziały. W prywatnych kwaterach, ale to akowskie, więc myśmy czekali cały czas na to, że nas ktoś zawiadomi, co my mamy robić. I tak szczerze powiedziawszy tośmy przeczekali aż do 15 sierpnia. (Andrzej Bukar, 17 lat, Okrężna 64)
To były wakacje. Cała młodzież była na miejscu. Atmosfera była bardzo napięta, mówiło się pokątnie, że Powstanie wybuchnie. Dowiedziałam się już rano, że [będzie] Powstanie. Ponieważ moja mama została zawiadomiona, że 1 sierpnia wybuchnie Powstanie, więc już zdawałyśmy sobie sprawę. Mama miała przydzieloną funkcję prowadzenia kuchni żołnierskiej. W związku z tym już w sierpniu do nas przyjeżdżały: worek soli, worek cukru, worek kaszy, te rzeczy były u nas gromadzone wcześniej. Już wiadomo było, że gęsto jest w powietrzu. Pierwszego sierpnia nasz wspaniały sklepikarz, który był niedaleko, podjechał (nie wiem, czy taczką, czy furmanką) i przywiózł całe swoje zapasy. To znaczy nie tylko do nas, bo co parę domów były kuchnie żołnierskie. Objechał wszystkie domy, wszystkie zapasy, które miał w sklepie, bezinteresownie przywiózł, to znaczy warzywa, nie wiem, co tam jeszcze miał. To był piękny gest z jego strony. Nazywał się pan Gregorczyk, miał sklep na Sadybie. Chwała mu za to. (Marta Czosnowska-Brosowska, 15 lat, sanitariuszka, Morszyńska 33)
Następnego dnia już przyszedł z zawiadomieniem, że mamy siedzieć wszystkie na miejscu – „Powstanie wybuchnie o piątej”. Myśmy w holu tego dworku czekały na wybuch Powstania. Zebrał nam wszystkim legitymacje, zakopałyśmy [je]. Nowych, powstaniowych oczywiście jeszcze nie dostałyśmy. O piątej widzimy – Sadyba właściwie była wtedy dość daleko od centrum – że zaczynają się wybuchy, dymy, strzały, coś dzieje się w mieście. Przesiedziałyśmy do rana, ciągle czekając, co mamy robić. Rano znowu zjawił się nasz porucznik „Żyd” i powiedział, że nasze jednostki wycofują się do Lasów Chojnowskich. (Elżbieta Biernacka, 21 lat, sanitariuszka, łączniczka)